Z Shigatse do Gjance kursuja minibusy ok. 500 m. od dworca autobusowego, najlepiej o droge zapytac lokalesow. My mielismy szczescie poniewaz pewien tybetanczyk podwiozl nas za free :) Pierwszy kierowca nie chcial nas zabrac i tlumaczyl ze bedzie mial problemy z policja, drugi natomiast nie widzial w tym najmniejszego problemu :) usadowilismy sie wygodnie w 4 osoby na 3-osobowym siedzonku i po zebraniu odpowidniej liczby pasazerow (czyli 15 os. na 11 miejsc :)) ruszylismy w droge!
Podroz minela nam bardzo przyjemnie, tym razem bez ani jednego punktu kontrolnego! :) 90 km. przejechalismy w ok. 2 h. Koszt przejazdu 25 RMB/os.
W Gjance zatrzymalismy sie w niewielkim hoteliku, gdzie placimy 25 RMB/os. Nie ma niestety lazienki ani nawet bierzacej wody, ale za to mamy urocza metalowa miske z extra stojakiem rodem z filmu "Dr. Queen"! :) za kibelek sluzy nam betonowy row, cale szczesie poza pokojem :)
Miasteczko jest male i naprawde urocze. Nie ma turystow a ludzie sa jeszcze bardziej przyjazni i otwarci :) Asia ubrana w lokalny stroj za kazdym razem wywoluje fale smiechu :)
Na obiadek wybralismy sie do lokalnej knajpy gdzie obslugiwal nas bardzo sympatyczny tybetanczyk. Najpierw zalatwil nam plyty z tybetanskim rockiem :) a potem przysiadl sie z nami pogadac. Okazalo sie ze angielskiego nauczyl sie w Nepalu dokad w wieku 14 lat uciekl przez Himalaje! Jego podroz trwala miesiac. Nastepnie po 5 latach wrocil do Tybetu gdyz tesknil za domem...
Dzisiaj zwiedzilismy twierdze Dzong. Totalnie opustoszale i ponure miejsce znajdujace sie na szczycie wyrastajacym ponad miasto. Mimo ze wstep tam kosztuje 30 RMB/os na pewno warto sie tam wspiac. Widok jest naprawde niesamowity!
Zaraz po zejsciu zaczepila nas gromadka tybetanek. Kobiety siedzac w koleczku popijaly blizej nie znany nam napoj. Jak sie szybko okazalo "czinga cju" to lokalny napoj wysokoprocentowy, smakiem przypominajacy Smecte z cytryna :) Po kilku kieliszkach zrobilo sie naprawde wesolo :) Zwlaszcza kiedy odkryly ze posiadamy aparat fot. Od tej pory sesja zdjeciowa w dziwacznych pozach nie miala konca... :D
Drugi dzien uplynal nam na zwiedzaniu klasztoru Paik'or Cz'ade, oraz szesciopietrowej stupy Kumbum (radzimy najpierw ja zwiedzic, bo pozniej moze zabraknac sil:)). Naprawde polecamy to miejsce jak i z reszta cale miasto! :) jest spokojnie, nie ma tlumu turystow, mnisi sa bardzo przyjazni, a caly klasztor piekny! zachowalo sie mnostwo oryginalnych nieodrestaurowywanych malowidel i posagow ktore sa w swietnym stanie, jest co ogladac! Mnisi zaprosili nas na pyszna slodka herbate z mlekiem jaka i ponad godzine ogladali zdjecia z naszej podrozy :) Wieczorkiem nasz tybetanski kolega zabral nas do bardzo przyjemnego pabiku, ktorego szefem byl jego przyjaciel. Mlodzi tybetanczycy nie roznia sie niczym od europejczykow bawia sie rownie dobrze i naprawde duzo pija :)
Z Gjance wyjechalismy rano jedynym odchodzacym w ciagdu dnia autobusem do Lhasy, miedzy 9.00, a 10.00. Bilet kosztowal ok. 80 RMB. Droga byla niesamowita! a widoki NAJPIEKNIESZE jakie do tej pory ogladalismy w Chinach i Tybecie! Ponad godzine jechalismy brzegiem turkusowego jeziora Yamzho Yumco, w tle ktorego widnialy snieznobiale szczyty. Znalezlismy sie rowniez na wysokosci 5010 m! na przeleczy Karo La. Niezapomniana podroz :)