Geoblog.pl    gutki    Podróże    Chiny-Tybet 2009    Wesele i Stypa
Zwiń mapę
2009
13
wrz

Wesele i Stypa

 
Chiny
Chiny, Lhasa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11029 km
 
Po przyjezdzie do Lhasy od razu pojechalismy na dworzec kolejowy kupic bilety do Chengdu, naszego nastepnego celu. Z pania w okienku jak zwykle ciezko bylo sie dogadac jednak na szczescie poznalismy tybetanke w srednim wieku, imieniem Renchen,swietnie mowiaca po angielsku :) Jak sie niewiele pozniej okazalo mielismy naprawde sporo szczescia ze ja spotkalismy :) Nie tylko kupila nam bilety na 15.08 ktorych pani przy kasie wczesniej rzekomo nie posiadala, ale zaporoponowala nawet ze doplaci nam do lezanek! gdyz my chcielismy wziac miejsca siedzace, o polowe tansze (330 RMB). Jej propozycja byla bardzo mila jednak sumienie nie pozwolilo nam z niej skorzystac :) w zamian za to zaproponowala nam ze zabierze nas do klasztoru Sera na obrzezach miasta, jednego z najwazniejszych w Tybecie, gdzie jej 79-letni wujek jest jednym z najwyzszych Lamow! i najwazniejszym nauczycielem! :D zanim udalismy sie do klasztoru zabrala nas do swojej siostry na obiad, gdzie mielismy po raz pierwszy okazje sprobowac Campy (sa to kuleczki z tutejszej jakby maki zmieszanej z maslem jaka, do czego pije sie herbate rowniez z maslem jaka, ale bez cukru! calkiem smaczne, choc bardzo specyficzne :)) Po obiedzie Renchen zapytala czy widzielismy kiedys tybetanski slub :) okazalo sie ze wlasnie odbywa sie taki niedaleko (rodzina meza jej siostry), na ktory ona musi wpasc na chwilke. Bylismy w niebo wzieci! :) raczej rzadko ma sie okazje, bedac zwyklym turysta, uczestniczyc w takim wydarzeniu :) Tybetanski slub jest bardzo ciekawy. Trwa przynajmniej 3 dni ale moze i tydzien. Gosci jest przewaznie ok. 150, ale bywa i 1000 :) Pierwszy dzien jest tylko dla najblizszej rodziny i zazwyczaj uroczystosc odbywa sie w domu. Dzien drugi w ktorym my rowniez bralismy udzial :) jest dla rodziny oraz przjaciol. Biedniejsze rodziny rowniez swietuja go w domu, jednak ta rodzina byla raczej mocno przy kasie, gdyz wynajela ogromna restauracje! co jest ciekawew Tybecie goscie nie swietuja tak jak my, wszyscy w jednej sali, sa natomiast rozdzieleni wedlug znajomosci i siedza w osobnych pokojach. Dopiero po uroczystosci wreczenia przez wszystkich gosci Hadakow mlodej parze i ich rodzicom, wszyscy spotykaja sie w jednej sali na obiedzie, a nastepnie graja w lokalne gry :)
Po godzinie spedzonej na weselu, udalismy sie do klasztoru. Tam najpierw mielismy okazje zobaczyc nowo wybudowany dla wuja Renchen apartament, ktorego dekorowanie nadzorowala :) Okazalo sie ze jest to pierwszy od siedmiuset lat nowo postawiony w klasztorze budynek! :) a my mielismy okazje zobaczyc go jako pierwsi :D w koncu po godzinie poznalismy Ngalang Dadza rambocze, milego, pulchnego staruszka, ktory podczas rozmowy caly czas sie modlil i byl jaby myslami zupelnie gdzie indziej. Bylo to dla nas bez watpienia ogromne przezycie. Na pozegnanie otrzymalismy hadaki, oraz blogoslawienstwo Lamy, dotykajac czolem jego czola. To byl naprawde wyjatkowy dzien.

Nastepnego mielismy zamiar udac sie do Samji, oddalonego o ok. 150 km od Lhasy pierwszego w Tybecie buddyjskiego klasztoru. Wstalismy wczesnie jak dla nas o 7.30 i za rada przewodnika (Pascala) udalismy sie na Parkor, skad podobno autobusy do Samji mialy odchodzic co godzine. Po 2 godzianch szukania zrezygnowalismy :) Odwiedzilismy swiatynie Ramocze w centrum Lhasy (obecnie w remoncie) i zrobilismy przedwyjazdowe zakupy. Podczas wedrowki jedna z targowych uliczek kolo Dzokangu, uslyszelismy dobiegajacy z jakiegos domu nad nami, dzwiek bebna i talerzy. Zapuscilismy sie w bardzo obskurne podworko i powedrowalismy nieciekawie wygladajaca klatka schodowa na pierwsze pietro. Weszlismy przez otwarte na oscierz drzwi do pokoju przypominajacego mala kapliczke, gdzie wokol wizerunku Buddy palily sie swiece i kadzidla,a dwoch mnichow modlilo sie i gralo na instrumentach. Mnisi poprosili zebysmy usiedli. Gdy skonczyli grac, jakis mezczyzna poczestowal nas owocami i zaczela sie typowa wymiana zdan na migi i obrazki :) generalnie bylo naprawde wesolo :) po pol godzinie zjawil sie mlody chlopak mowiacy nieco po angielsku, jak sie okazalo syn gospodarza (Dodze) i jak sie okazalo wcale nie znajdowalismy sie w malej kapliczce, a w mieszkaniu w ktorym wlasnie odbywala sie stypa! Niestety zmarl dziadek naszego rozmowcy, jednak atmosfera zupelnie nie przypominala zaloby. Wszyscy byli rozesmiani i bardzo dla nas mili, spedzilismy tam ponad godzine w naprawde wspanialej atmosferze. Choc rodzina byla biedna to chciala sie z nami wszystkim podzielic, fantastyczni ludzie! Dodze pomogl nam rowniez kupic bilety do Samji, na jedyny odchodzacy tam w ciagu dnia autobus miedzy 6.00 a 7.00 rano! (40 RMB/os).
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mamaitata
mamaitata - 2009-09-19 10:54
Fantastycznie!Tyle przeżyć!Jesteśmy pod wrażeniem!
 
 
gutki

Asia i Krzysiek
zwiedzili 1.5% świata (3 państwa)
Zasoby: 33 wpisy33 48 komentarzy48 24 zdjęcia24 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
16.08.2009 - 29.09.2009